wtorek, 21 czerwca 2016

Pierwsza noc bez syna

Kilka miesięcy temu dostaliśmy zaproszenie na wesele w miejscowości oddalonej od naszego miasta o ponad 300 km. Pomijając fakt, że wesele to nie jest impreza dla małych dzieci, wizja ponad czterogodzinnej podróży z M. nie brzmiała zachęcająco; poza tym próbę weselnej zabawy w trójkę przeszliśmy w kwietniu i wiedziałam, że nie chcę tego powtórzyć. Oczywiście najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby po prostu odmówić parze młodej naszej obecności i liczyć na zrozumienie sytuacji ale ja i mąż lubimy spotykać się z rodziną, z którą widujemy się raz w roku albo rzadziej więc szukaliśmy planu B. Pierwotnie myśleliśmy, żeby rozłożyć w czasie wizytę w mieście docelowym , jechać dzień wcześniej i dzień później wrócić.Jednak wizja wesela z maluchem ciągle mi nie odpowiadała. Po długich, BARDZO DŁUGICH rozmyślaniach, rozważaniach za i przeciw postanowiłam zostawić małego w domu pod opieką mojej mamy. Wiedziałam, że w dzień nie będzie problemu, nie raz zostawał z babcią lub wujkiem (mój brat studiuje w moim mieście, więc mam go niejako pod ręką) gorzej z nocą, bo M. budzi się kilka razy (czasem  "tylko" dwa a czasem pięć) na pierś i za nic w świecie nie weźmie wtedy butelki do ust; na dodatek tydzień przed planowanym wyjazdem zaczęło się bolesne ząbkowanie co tylko przysporzyło zmartwień. Ale stwierdziłam, że kiedyś musi być ten pierwszy raz. Starałam się nie panikować i być dobrej myśli. W sobotni poranek, w dzień wyjazdu oczywiście dopadło mnie całe mnóstwo wątpliwości, autentycznie zrobiło mi się żal synka, że zostawiam go na tak długo i miałam myśli, żeby szybko go spakować i zabrać z nami. Na szczęście mama i mąż szybko wyperswadowali mi ten pomysł ale jeszcze na schodach gdy M. machał nam na pożegnanie swoją słodką mięciutką rączką z uśmiechem na twarzy, myślałam, że serce mi pęknie! Gdy wsiadłam do samochodu wiedziałam, że nie ma już odwrotu...
Wiecie co... to była NAJLEPSZA DECYZJA! W dzień młody miał tyle atrakcji i taką opiekę, że nawet nie zauważył naszej nieobecności. W nocy, jak można było się tego spodziewać, przebudzał się cztery razy, ale obyło się bez płaczu i mamie udało się ujarzmić marudzenie małego przez sen a nawet podać butelkę z wodą a nad ranem mleko! Jeszcze będąc w podróży zamartwiałam się, ale w trakcie wesela stwierdziłam, że jestem tak daleko, że moje zamartwienie niewiele już zmieni i po godzinie pierwszej w nocy w końcu wyluzowałam:) Patrząc z innej perspektywy przyznam, że dopiero w niedzielę rano zauważyłam, jak bardzo potrzebowałam tego luzu, tej "wolności", wystrojenia się w obcisłą kieckę, uczesania tych włosów, które jeszcze nie wypadły od karmienia, włożenia najwyższych butów jakie mam w szafie i szaleństwa na parkiecie. Poza tym to były pierwsze od roku dwa dni spędzone tylko z mężem, możliwość trzymania się za rękę, tańczenia - potrzebowaliśmy tego, zwłaszcza że w niedzielę mieliśmy drugą rocznice ślubu.
Cieszę się z podjętej decyzji o weekendzie bez małego. Teraz wiem, że od czasu do czasu możemy pozwolić sobie z Panem Mężem i Ojcem na dłuższy wyjazd tylko we dwoje, może dzięki temu nasz związek wróci na dobrą ścieżkę i jednak obejdzie się bez rozwodu, hehe.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeżeli dałaś\dałeś radę przeczytać cały wpis zostaw komentarz. Chcę wiedzieć, że ktoś to czyta.
Pozdrawiam,
Udomowiona

wtorek, 14 czerwca 2016

Pierwsze urodziny

Dokładnie rok temu na świat przyszedł mój synek; wymarzony, wyczekany, najsłodszy na świecie... Patrzyłam na moją kruszynkę a moja dusza ze szczęścia unosiła się tysiące metrów nad ziemią. I nie jest przesadą, gdy kobiety mówią, że moment narodzin ich dziecka to najszczęśliwsze chwile w ich życiu.
Sama nie wiem, kiedy ten czas minął (poza tym, że minął na autopilocie:). Wiadomo - bywało i bywa ciężko, ale na szczęście te gorsze chwile szybko odchodzą w niepamięć a tych dobrych i pięknych stale przybywa.  Czas mija nieubłaganie i nie wiem czy to przez nieprzespane noce, czy przez to, że ciągle coś się dzieje. Dla takiego maluszka rok to bardzo dużo w kwestii rozwoju. To niesamowite móc obserwować jak rośnie i rozwija się mały człowiek, jak z bezbronnego, różowego noworodka wyrasta wesoły chłopczyk cieszący się na widok tramwajów, autobusów i koparek podczas spacerów.
Bycie mamą to najważniejsza rola w moim życiu. Jestem odpowiedzialna za tego mojego urwisa i każdą cząstkę siebie wkładam w to, by każdy dzień przynosił mu radość i pozwalał harmonijnie rozwijać się. Mam nadzieję, że - choć nie jestem mamą idealną - podołam tej roli i urodzinowe życzenia nadsyłane przez rodzinę i znajomych spełnią się a mój M. będzie szczęśliwy, zdrowy i ciekawy świata.





niedziela, 12 czerwca 2016

Dlaczego NIE powinnam iść na urlop wychowawczy?

Ależ nasłuchałam się dziś dobrych rad! Niedzielne popołudniowe spotkania mają ostatnio to do siebie, że ciągle słyszę pytania: Kiedy drugie? Czy przesypia noce? Czy karmisz jeszcze? A co po macierzyńskim? Dzisiejsza rozmowa przy herbatce skupiła się właśnie na moich planach po urlopie macierzyńskim, bo za dwa dni mój syn skończy rok. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że po urlopie macierzyńskim (ktoś wie dlaczego to się nazywa URLOP?) zamierzam iść na urlop wychowawczy. No i się zaczęło: że wychowawczy jest przecież bezpłatny, że po nim ciężko jest znaleźć pracę, że opiekunki wcale nie biorą tak dużo, że pani X wróciła do pracy, wynajęła opiekunkę i jest zadowolona a pani Y oddała dziecko do żłobka i świetnie sobie radzi, a czy jakbym teraz zaszła w ciążę to czy "coś" (w sensie kasy) dostanę, czy - skoro finansowo ledwo opłaca się wrócić do pracy - to rozglądam się za lepszą... Naprawdę ludziom nie wystarczy, że decyzję o urlopie wychowawczym podjęłam wspólnie z mężem i nie potrzebujemy w tej kwestii dobrych rad, wskazówek i komentarzy? Czy ja muszę tłumaczyć komukolwiek tę decyzję? Zawsze wiedziałam, że - o ile nasza sytuacja finansowa nam pozwoli- będę chciała po urlopie macierzyńskim zostać w domu z dzieckiem. I nie wynika to z tego, że NIE CHCE MI SIĘ PRACOWAĆ i wolę "siedzieć w domu", bo to " siedzenie w domu" to też praca, za którą dostaję wynagrodzenie lepsze niż u najlepszego pracodawcy na świecie. Tą nagrodą jest bezcenne obserwowanie mojego dziecka, tego jak rośnie i rozwija się, każdy jego uśmiech, kolejna zdobyta umiejętność, kolejne odkrycie piękna tego świata... Poza tym nie muszę wykorzystać całego wychowawczego; może za rok stwierdzę, że lepiej dla mnie i dla mojej rodziny będzie jeśli wrócę do pracy. Teraz wiem, że chcę podarować swojemu dziecku czas i pokazywać mu świat, bo mamy mnóstwo rzeczy do odkrycia:)
A jeśli jeszcze raz ktoś zacznie mnie przekonywać, że urlop wychowawczy nie jest dobrym rozwiązaniem to <chyba> zacznę gryźć!!!:-)

wtorek, 7 czerwca 2016

Prezent DIY

Dziś zdradzę Wam prezent DIY jaki zrobiłam (wspólnie z rodzeństwem) na Dzień Matki. Ostatnio bardzo modne są pojemniki z zapisanymi na karteczkach powodami do kochania, więc wykorzystaliśmy ten pomysł i stworzyliśmy swoją wersję. Niespodzianka się udała, mama była bardzo wzruszona. Ponieważ w słoiku było jeszcze miejsce dorzuciliśmy ulubione cukierki mamy.
Wszystko czego potrzebujemy do wykonania takiego prezentu to: paski papieru (u nas to były paski szerokości 2 cm), kilka słomek do napojów (pocięte posłużą do schowania w nich zwiniętych karteczek), słoik lub inny pojemniczek, do którego wrzucimy karteczki ( ja kupiłam w PEPCO za 4, 99 zł), wstążka i kolorowy papier do ozdobienia pojemnika. Efekty naszej pracy możecie zobaczyć poniżej. Jak Wam się podoba?



środa, 1 czerwca 2016

Dzień Dziecka

Od zawsze wiedziałam co chcę robić w życiu i sama kierowałam swoją edukacją tak, by w przyszłości zostać nauczycielką. Zdana matura pozwoliła mi dostać się na wymarzone studia pedagogiczne, w mieście, które prócz wykształcenia dało mi znacznie więcej... Jeszcze zanim obroniłam pracę magisterską dostałam pracę jako przedszkolanka, ale zanim to nastąpiło robiłam dużo by zdobyć doświadczenie w pracy z dziećmi: od nauki liter mojego młodszego brata w dzieciństwie ( w wieku czterech lat umiał czytać), przez wolontariat w świetlicy środowiskowej kiedy byłam w liceum, wolontariat w Młodzieżowym Ośrodku Leczenia Uzależnień, po rozmaite kursy, szkolenia i konferencje na studiach. Gdy zaczynałam pracę w zawodzie miałam mnóstwo obaw: czy dam radę, czy rodzice dzieci z mojej grupy mi zaufają  (byli wówczas starsi ode mnie), czy będę w stanie "upilnować" całą tę wesołą gromadkę i odpowiednio zorganizować im czas. I wiecie co - totalnie mnie ta praca pochłonęła! Każde dziecko, a zwłaszcza to w wieku przedszkolnym, ma w sobie tę prawdziwość i szczerość a każdy jego uśmiech jest dla mnie największą radością. Uwielbiam w dzieciakach to, jak poznają świat, jakie są wobec niego ufne, to jak szczerze pokazują to co czują, mówią to co myślą i nie zamartwiają się tym, że ktoś o nich coś złego pomyśli. Świetne jest w dzieciach to, że mają nieograniczoną wyobraznię (spróbujcie wymyślać różne historyjki z dziećmi np. podczas jazdy samochodem - ja ostatnio dzięki trzyletniej Alicji poznałam tęczowego jednorożca z niebieskimi skrzydłami, który uwielbia latać nad samochodami podróżujących dzieci i który mieszka w kolorowej zagrodzie w lesie, w którym każde drzewo ma inny kolor liści) oraz to, że mają tyle energii i  zapału, że "chce  im się" tj. wykorzystują w pełni cały czas, który jest im dany czy to na swobodną zabawę, tańce czy rysowanie.
Przepracowałam ze swoją grupą blisko trzy lata (pracę przerwała ciąża i urlop macierzyński) i był to najbardziej kreatywny czas w moim życiu. Uwielbiałam przygotowywać dla moich urwisów zajęcia, niespodzianki, wycieczki, zabawy. Wzruszam się, gdy oglądam zdjęcia z tamtego okresu i wspominam ich występy, zabawy, psoty. Pamiętam ich trud rozstawania się z rodzicami w pierwszych tygodniach spędzonych w przedszkolu, otwarte buzie, gdy "wczuwałam się" czytając bajki, niecierpliwość przed pierwszą wycieczką autokarową i ciekawość przed spotkaniem z ciekawymi gośćmi, zachwyt kiedy czytałam im list od św. Mikołaja i dziecięce zadziwienie, kiedy marchewki dla reniferów pozostawione na parapecie zniknęły, skupienie w wykonywaniu prac plastycznych i kruchość gdy zasypiały przy kołysankach podczas leżakowania. Praca z dzieciakami nakręcała mnie niesamowicie, czasem w mojej głowie rodziło się tyle pomysłów, że nie byłam w stanie czasowo ich wszystkich zrealizować. Dziś "moje" przedszkolaki to poważni uczniowie, którzy rozwijają swoje pasje i zainteresowania będąc pod skrzydłami innych nauczycieli. Te niespełna trzy lata nauczyły mnie wiary w siebie, cierpliwości, wyrozumiałości a przede wszystkim umocniły we mnie przekonanie co do tego, co chcę robić w życiu.
Tegoroczny Dzień Dziecka jest dla mnie inny niż te sprzed dwóch i trzech lat. Już nie organizuję atrakcji dla całej gromadki. Dzisiejszy Dzień Dziecka to Dzień MOJEGO Dziecka. Zamierzam go spędzić najlepiej jak się da, śpiewać tak jak mój synek lubi, tańczyć i wygłupiać się tak, żeby doprowadzić go do śmiechu. Prezenty też będą, ale wiem, że największym prezentem jest czas, jaki mu podaruję, nie tylko od święta, ale i na co dzień.