czwartek, 8 grudnia 2016

Book Tour po raz trzeci

Jakiś czas temu Kasia z poligon-domowy zaproponowała mi udział w Book Tour. Na początku pomyślałam, że nie ma szans, żebym teraz cokolwiek przeczytała, doba jest dla mnie stanowczo za krótka na codzienne rutynowe obowiązki, więc czytanie zupełnie odpada. Ale dałam się namówić i dwa tygodnie później na poczcie czekała na mnie książka "Z twojej winy" Krystyny Śmigielskiej.






Okładka zachęcająca do czytania - tak przyznaję, niekiedy oceniam książę po okładce. Pierwsze 100 stron przeczytałam w jeden wieczór, ciekawość losów bohaterów rosła z każda stroną. Potem jakoś mój zapał ostygł ale przeczytałam do ostatniej strony.


Bohaterami książki są Marta i Marcin. Ona kobieta po przejściach, żona lokalnego polityka, inteligentna i ładna, mogąca żyć w luksusie, on młody, przystojny, z dobrym zawodem, niewiele mogący jej zaoferować. Postanowili być razem, mimo przeciwności losu: kobieta po przejściach (poronienia, przemoc fizyczna ze strony męża) i mężczyzna pochodzący z biednej dzielnicy. Chcą zrobić wszystko, by uciec od przeszłości i by nie dosięgła ich zemsta jej męża. Początkowo ich miłość wydawała się mi się prawdziwa i wyjątkowa, że wszelkie przeszkody są w stanie ominąć dzięki swojej miłości, dzięki temu, że są razem. Ale im bliżej poznawałam bohaterów i zagłębiałam się w lekturze, tym więcej pojawia się intryg i niespodzianek. Marta zamiast trzymać się z dala od męża, idzie do niego by spróbować go przekonać, żeby ten nie mścił się na Marcinie, by zostawił ich i ich miłość w spokoju. Naiwnie wierzy, że jej mąż, mężczyzna zdolny do podniesienia na nią reki, do gwałtów i szantażów, spokojnie przyjmie jej prośby i argumenty i pogodzi się z odejściem żony i da jej rozwód. Jej wizyta w jego gabinecie przynosi odwrotny skutek, a ponad to Marta zaczyna grać na dwa fronty myśląc, że w ten sposób załagodzi chęć zemsty u męża. O ile początkowo postać Marty budzi sympatię o tyle później jest odwrotnie; jej poczynania wobec Marcina i męża zaczynają być wręcz śmieszne. Bo jak wierzyć w jej wielką miłość do Marcina gdy jednocześnie godzi się na wyjazd z mężem w delegację, naiwnie myśląc, że ten nie będzie chciał się z nią przespać?!

"Pomimo wszystkich wątpliwości, wiedziała jedno: musi jechać i być posłuszna mężowskiej woli, bo tylko w ten sposób ratuje Marcina, a dla niej on był najważniejszy. Dla jego spokoju gotowa była na najstraszliwsze tortury, upokorzenia." - autorka próbuje usprawiedliwiać postawę Marty jej wielkim uczuciem do Marcina, traktuje to jako poświęcenie i próbuje wręcz zrobić z niej męczennicę ale dla mnie to coś w stylu rozdwojenia jaźni :) Jej postawa nie budzi już nawet litości lecz śmiech.

W dalszej części książki poznajemy walkę Marcina i Marty o ich związek. Czy uda im się pokonać przeciwności? Czy są w stanie stawić czoła nie tylko wrogo im nastawionemu mężowi Marty? Czy jest ktoś, kto będzie ich wspierał? O tym musicie przekonać się sami.



Książkę przeczytały już:

poniedziałek, 10 października 2016

Po macierzyńskim

Minęło prawie półtora miesiąca odkąd wróciłam do pracy. W kilka dni nasze życie rodzinne wywróciło się do góry nogami a moje plany na urlop wychowawczy legły w gruzach. Ale...dobrze się stało. Po tych kilku intensywnych tygodniach mogę powiedzieć, że powrót do pracy był mi potrzebny i dobrze mi zrobił. Mimo tego, że M. zamiast być z opiekunką poszedł do żłobka, mimo tego że śpię jeszcze mniej niż będąc na macierzyńskim, i mimo tego, że z Panem Mężem i Ojcem  ciągle się mijamy to cieszę się z takiego obrotu sytuacji.

Nie, nie jest lekko. Śpię maksymalnie 6 godzin, piję 3-4 kawy dziennie a z Młodym chodzę minimum raz w tygodniu do lekarza bo dzieci żłobkowe do zdrowych nie należą... Ale powoli zaczynamy ogarniać, co nie znaczy, że nasze mieszkanie codziennie jest czyste, mam czas na czytanie książek lub oglądanie tv chociaż przez pół godziny raz na jakiś czas i chodzę na zumbę dwa razy w tygodniu, żeby "robić coś tylko dla siebie". Co to to nie. Ale nauczyłam się funkcjonować w tym biegu, mieszkać w domu gdzie non stop porozrzucane są zabawki (bo przestałam je co chwilę zbierać za M.i perfekcyjnie układać każdego wieczoru), jest kurz i stos prania. Bo teraz gdy wracam z pracy biegnę do żłobka odebrać M. i kiedy wracamy do domu nie liczy się nic innego tylko on. Nieważny jest bałagan, obiad do ugotowania, dokumenty do wypełnienia... Najważniejszy jest Miki. Myślałam, że kiedy wrócę do pracy z dziećmi braknie mi cierpliwości, że nie dam rady być cierpliwa w grupie a potem w domu ale byłam w błędzie. Po dniu w pracy jestem tak stęskniona za moim syneczkiem, że mam więcej cierpliwości do niego niż kiedykolwiek wcześniej. Uwielbiam, kiedy podbiega do mnie gdy pojawiam się w drzwiach żłobkowej sali. Jeszcze bardziej uwielbiam gdy ganiamy się po placu zabaw, kocham gdy po powrocie do domu zmęczony siada mi na kolanach i czytam mu jego ulubione książeczki. A potem wraca Pan Mąż i Ojciec i jest jeszcze weselej :)

Obawy przed powrotem do pracy po urodzeniu dziecka towarzyszą każdej kobiecie, bez względu na to, czy dziecko ma trzy miesiące, pół roku, rok czy więcej. I chyba nie da się do tego przygotować. Czasem wystarczy chyba tylko zachować spokój i mieć wsparcie w bliskich.


piątek, 16 września 2016

Pielęgnujący krem do mycia Le Petit Marseillais

Pierwsza recenzja kosmetyku Le Petit Marseillais pojawiła się już dawno ale to nie oznacza, że zapomniałam o dwóch pozostałych buteleczkach z paczki ambasadorskiej . Dziś zamiast sprzątać i gotować po tym jak M. zasnął, postanowiłam się zrelaksować pisząc ten post.

Obok kremowego żelu pod prysznic Malina i Piwonia znalazł się Pielęgnujący Krem do mycia intensywne nawilżenie Masło Shea i Akacja. Co o produkcie pisze producent? Otóż " ... nie tylko oczyszcza skórę, ale też pielęgnuje ją dzięki kompozycji składników pochodzenia naturalnego. Wyjątkowa formuła kremu pozostawia Twoją skórę intensywnie nawilżoną i odżywioną". Po przetestowaniu tego kremu do mycia mogę śmiało potwierdzić te słowa: produkt oczyszcza bez problemu skórę pozostawiając ją nawilżoną. Po jego użyciu nie mam uczucia suchej i napiętej skóry co niekiedy mi się zdarza gdy skuszę się na produkt pod prysznic, którego wcześniej nie używałam.
Słowo o składnikach tego kremu: masło shea posiada właściwości pielęgnacyjne, nawilżające i natłuszczające, z kolei akacja ceniona jest za swoje kwiaty, które uwalniają delikatny, słodki zapach. I właśnie zapach akacji dominuje w tym kosmetyku; jest dobrze wyczuwalny i bardzo przyjemny. Przywodzi on na myśl początek lata i wakacji, relaksuje i odpręża. Konsystencja tego kremu do mycia jest dosyć wodnista, jak dla mnie zbyt płynna i trzeba się do niej przyzwyczaić podczas jego stosowania. Jednak w połączeniu z wodą tworzy on delikatną pianę, która nadaje skórze miękkość i delikatny zapach wyjątkowych składników. Opakowanie, w którym "zamknięte" zostały masło shea i akacja nieco mniej mi się podoba niż opakowanie "Maliny i Piwonii" ale ono również posiada wypustki ułatwiające trzymanie butelki podczas kąpieli.

Pielęgnujący krem pod prysznic intensywne nawilżenie Masło Shea i Akacja jest z pewnością odpowiednim produktem dla kobiet, które od kosmetyku pod prysznic oczekują nawilżenia i które lubią kwiatowe aromaty.




wtorek, 6 września 2016

Życie pełne jest niespodzianek

Życie ze mnie zadrwiło. Zagrało mi na nosie. Zaśmiało mi się w twarz....
Bo kiedy już myślałam, że ogarniam, że nie jest tak źle, gdy zaczęłam odpuszczać sobie pewne sprawy by móc skupić się na moim M., inaczej organizowałam sobie dzień i pomyślałam, że będzie ok, wszystko wywróciło się do góry nogami.
Kiedy pomyślałam, że cudownie jest patrzeć na tego mojego  skrzeczo-śmieszka, bo kocham go za nic i pomimo wszystko, i w myślach planowałam nasz kolejny rok na moim kolejnym "urlopie" - tym razem wychowawczym- złota rybka postanowiła spełnić niewypowiedziane życzenie przynajmniej rok wcześniej niż bym chciała. 
Kiedy kolejnym krokiem do "by żyło się lepiej" miał być big remont w naszym M na początki września okazało się, że zamiast pakować swoje rzeczy, żeby uchronić je przed remontowym kurzem i pyłem muszę rozpakowywać i układać nowe rzeczy na nowych mebelkach...


Dostałam pracę. Nową pracę. W nowym miejscu. 
Wystarczyło jedno cv. Jedna krótka rozmowa. 
Taka okazja mogłaby się nie trafić za rok czy dwa.
Zaczynam od początku.
Nowa grupa. Czterolatki. Nowe wyzwania.

Z pierwszym września wywróciłam życie swoje i swojej rodziny do góry nogami. Mamy kosmos w domu. 
Miałam być na wychowawczym a idę do pracy. Młody idzie do żłobka chociaż zawsze mówiłam, że moje dziecko do żłobka nigdy nie pójdzie. Życie samo pisze scenariusze i weryfikuje nasze plany...

Mam nadzieję, że uda mi się pogodzić wszystkie obowiązki. Z niczego nie chcę rezygnować. Nadal staję na głowie. Noce są jeszcze krótsze niż wcześniej. Mam nadzieję, że niczego nie będę żałować. 

Trzymajcie za mnie kciuki.

środa, 31 sierpnia 2016

Przypadkowy konkurs na okładkę

Na początku sierpnia pisałam Wam o Przypadkowym Book Tour (klik). Starałam się naświetlić Wam sylwetkę Jacka Przypadka, głównego bohatera książek Jacka Getnera. Śpieszę z nowiną: wkrótce ukaże się kolejny tom opisujący zmagania jasnowidzącego zatytułowany "Pan Przypadek i mediaktorzy". W związku z tym zostałam zaproszona przez samego autora do głosowania w konkursie na okładkę piątej części przygód Pana Przypadka. W finale znalazło się pięć okładek, które możecie zobaczyć tutaj. Jeżeli jesteście ciekawi zasad konkursu znajdziecie je tutaj.

Długo zastanawiałam się, jak rozłożyć punkty. Ostatecznie 3 punkty oddaję na okładkę nr 1, 2 punkty wędrują do okładki nr 5 i 1 punkt na okładkę numer 4.



A Wam która okładka najbardziej przypadła do gustu?

wtorek, 30 sierpnia 2016

Trzy fakty, których nie znacie o Le Petit Marseillais

Dziś zajrzymy do świata Le Petit Marseillais.

Jak już wiecie z tego posta byłam sceptycznie nastawiona do tej marki, gdy wchodziła na rynek i pojawiły się jej reklamy w telewizji. Zbieg okoliczności sprawił, że zostałam Ambasadorką prowansalskich kosmetyków i wiele moich wątpliwości zostało rozwianych. Dlatego chciałam podzielić się z Wami ciekawostkami o Le Petit Marseillais. Być może ciekawi Was jaka jest tradycja LPM, jaki jest skład Mydła Marsylskiego i dlaczego w logo firmy pojawia się postać małego chłopca...

Tradycja Le Petit Marseillais sięga XII wieku. Wówczas rozpoczęto w Marsylii produkcję "Mydła Marsylskiego". Mydło to stało się bardzo popularne we Francji za sprawą swoich pielęgnujących właściwości. Aby Mydło Marsylskie mogło oficjalnie nosić tę nazwę musi zawierać aż 72% oliwy z oliwek! Kształt mydła stał się inspiracją do powstania opakowań żeli pod prysznic na podobiznę Savon de Marseille.

Logo Le Petit Marseillais jest inspirowane historią małego chłopca, który sprzedawał w Marsylii słynne mydło. Jego postać widnieje w centralnym punkcie logo maki.

Część produktów Le Petite Marseillais powstaje we Francji. Produkuje się tam mydła w kostce, większość żeli pod prysznic, szamponów i produktów do pielęgnacji ciała. Pozostałe produkty pochodzą z fabryk europejskich (Włochy, Grecja), gdzie stosuje się te same kryteria produkcji co we Francji.

Jako ambasadorka Le Petit Marseillais testuję obecnie żel pod prysznic, balsam do mycia oraz krem do mycia. Ponadto wśród kosmetyków do ciała LPM posiada żele pod prysznic i do kąpieli, olejki pod prysznic,mleczko nawilżające oraz mleczko regenerujące (nuty zapachowe poszczególnych kosmetyków możecie poznać tutaj.

Czy jest coś co chcielibyście jeszcze wiedzieć o Le Petit Marseillais?


środa, 24 sierpnia 2016

Po co mi ten blog?

Zanim zaszłam w ciążę i poszłam na urlop zdrowotny, a potem macierzyński, byłam całkowicie pochłonięta swoją pracą. Jestem z zawodu i z zamiłowania nauczycielką, uwielbiam pracę z dziećmi i angażuję się w nią całą sobą. Planowanie zajęć i organizowanie atrakcji pochłaniało niemal całkowicie mój czas. Uważam, że nauczycielem, a w gruncie rzeczy pedagogiem jest się nie tylko w godzinach pracy lecz bez przerwy. Gdy wracałam do domu kolejne godziny spędzałam na planowaniu, szukaniu inspiracji i pogłębianiu swojej wiedzy pedagogiczne.

Kiedy zaszłam w ciążę i po pięciu miesiącach odeszłam na urlop zdrowotny, tęskniłam za swoją grupą, ale chciałam skupić się na sobie i dziecku. Potem urodził się M. i byłam ,,cała'' dla niego. Od tego momentu to nie praca ale on był najważniejszy, był całym moim światem. Zresztą nadal tak jest. Jednak kiedy mały skończył pół roku, minął ten "najgorszy" czas, zaczęłam zauważać, że czegoś mi brakuje. Oczywiście realizowałam się jako matka i jako gospodyni domowa (hehe) ale zaczęłam chcieć czegoś więcej. Przebywanie z dzieckiem 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu potrafi wymęczyć fizycznie ale i psychicznie. Każda mama potrzebuje jakiejś odskoczni. Prędzej czy później dopada nas frustracja, która się pogłębia i rzutuje na całą rodzinę.

U mnie tak było i starałam się znaleźć sobie jakąś odskocznię, coś, co pozwoli mi na  chwilę wytchnienia i da mi dawkę kreatywności (bo poza gotowaniem obiadów nic kreatywnego nie robiłam). Ponieważ o samotne wyjście z domu chociaż na godzinę 2-3 razy w tygodniu było ciężko (próbowałam przez miesiąc chodzić na fitness ale po wykorzystaniu 5 z 9 wejść karnetowych po miesiącu zrezygnowałam - strata pieniędzy). Zaczęłam myśleć o alternatywie. I tak, po nitce do kłębka, wymyśliłam sobie ten blog. Spróbowałam. Wkręcam się w to. Pomysłów mam całą głowę, Zgłębiam tajniki blogowania, poznaję ciekawych ludzi i ich miejsca w sieci. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale póki co,cel swojego blogowania osiągam - odskocznia i rozrywka. Trzymajcie za mnie kciuki.



sobota, 20 sierpnia 2016

Kremowy żel pod prysznic Le Petit Marseillais

Dziś przychodzę do Was z recenzją kremowego żelu pod prysznic Le Petit Marseillais Malina i Piwonia.
Skąd to połączenie zapachów? Maliny uwielbiają promienie prowansalskiego słońca, dzięki niemu stają się soczyste i słodkie. Harmonijnym dopełnieniem ich aromatu jest woń pięknych piwonii. To ona zdobi wiosną prowansalskie ogrody, a jej zapach sprawia, że czas na chwile staje w miejscu.



Nie wiem jak Wy, ale ja kupując kosmetyki bardzo zwracam uwagę na opakowanie. A butelka w której zostały zamknięte maliny i piwonie wyjątkowo przypadła mi do gustu: prostokątna, poręczna, z wypustkami po bokach co zapobiega wyślizgiwaniu się opakowania z rąk. No i jest różowa:)

Co na opakowaniu obiecuje producent ? "Le Petite Marseillais Malina i Piwonia delikatnie oczyszcza Twoją skórę. Aksamitna, łatwa do spłukiwania piana uwalnia owocowy, świeży i aromatyczny zapach, który rozbudzi Twoje zmysły. Twoja skóra pięknieje - jest miękka, nawilżona i odżywiona!". Trudno mi się z tym nie zgodzić! Zapach jest powalający! Od razu przypomniały mi się zeszłoroczne wakacje u babci i zbiory owoców, w tym właśnie malin. Poprosiłam męża o odnalezienie zdjęć z tej wizyty - odnalazł fotki, na których uwiecznił moją mamę, która ma pełne garście malin - cudo! Bardzo spodobała mi się też konsystencja produktu. Żel jest gęsty (nie znoszę produktów wodnistych, które przeciekają przez palce zanim nałoży się je na skórę) i tworzy pianę, która delikatnie otula skórę i łatwo się spłukuje. Po użyciu tego kosmetyku moja skóra jest gładka i miękka a łazienka cała wypełniona przyjemnym zapachem.



Jeżeli więc lubicie maliny, ich wyjątkowy smak i zapach, który przywodzi na myśl lato, to ten żel jest właśnie dla Was!


czwartek, 18 sierpnia 2016

Życzenia do złotej rybki


We wtorek zadzwoniłam do szwagra z życzeniami urodzinowymi. Sto lat, pomyślności, zdrowia, niech się mury pną do góry i takie tam. Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę a na koniec Michu dodał, że wyśle mi mmsa. Zaintrygował mnie tym trochę, miałam tylko nadzieję, że nie ściągnie mi na komórkę żadnej nagiej fotki hehe. Po kilku minutach przyszedł mms ze zdjęciem... złotej rybki w małym akwarium z podpisem "Dreams come true". Do tej pory nie wiedziałam, że mąż mojej siostry marzy o wielkim akwarium w domu a ta złota rybka ma być tą pierwszą do kolekcji. No ale ja nie o tym. Chwilę po mmsie przyszła wiadomośc: PISZ ŻYCZENIA BO DZIAŁA!!! No więc zapytałam czy jest jakiś limit na życzenia. Okazało się, że żaden, mogę sobie zażyczyć co tylko chcę a się spełni. Niewiele myśląc wcisnęłam opcję "wpisz wiadomość" i....  nie wiedziałam co napisać! I nie dlatego, że nie wiedziałam od czego mam zacząć. Po kilku dłuższych chwilach doszłam do wniosku, że mam wszystko! Serio! Mam wspaniałego kochającego męża, super synka, który wspaniale się rozwija i przynosi nam całą masę radości, jesteśmy zdrowi i nie mamy kredytu na głowie; mam pracę o jakiej zawsze marzyłam i która daje mi jako takie pieniądze na życie, mąż też spełnia się zawodowo. Nie kapie nam na głowę, nie jest nam za ciasno w naszym M i mamy czym wozić swoje cztery litery jeśli chcemy odpocząć za miastem. Mieszkamy w pięknym mieście, w którym niczego nam nie brakuje, mamy wspaniałą rodzinę na którą zawsze możemy liczyć. Czy mogłabym chcieć czegoś więcej? Nie chcę pisać, że nie mam marzeń. Ale na te materialne, jak dom z ogródkiem i KONIECZNIE ze zjeżdżalnią i piaskownicą dla Młodego dzięki zdrowiu i pracy możemy sami sobie zapracować.

Jeszcze pól roku temu nie pomyślałabym, że będę tak patrzeć na swoje życie. Teraz się cieszę z tego co jest tu i teraz.

Dziś poproszę Michała, żeby przekazał złotej rybce wiadomość ode mnie: złota rybko, mam wszystko co dla mnie najważniejsze. Spełniaj marzenia innych.

A Wy o co poprosilibyście złotą rybkę?


niedziela, 14 sierpnia 2016

Jak zostałam ambasadorką Le Petit Marseillais

Pamiętam moment, w którym pierwszy raz zobaczyłam reklamę kosmetyku Le Petit Marseillais w telewizji gdy marka ta wchodziła na polski rynek. Powiem szczerze, od razu pomyślałam, że to się nie przyjmie. Po pierwsze nazwa jakaś taka dziwna, długa, wydawało mi się, że nie zapadnie nikomu w pamięć. Po drugie logo: postać chłopca ni jak mi tu nie pasowała, co on może mieć wspólnego z kosmetykami do pielęgnacji ciała dla kobiet?! Po trzecie: jest tyle kosmetyków pod prysznic, których producent obiecuje rozpieszczenie naszej skóry, pobudzenie zmysłów czy składniki pochodzenia naturalnego, że LPM niczym się nie wyróżni i kobiety tego "nie kupią". Ogólnie rzecz biorąc byłam bardzo sceptycznie nastawiona. Osobiście nie jestem przywiązana do jednej marki kosmetycznej, kupuję zazwyczaj to, co jest w promocji w Rossmanie (znacie to?:)) ale po produkty LPM jak do tej pory jeszcze nie sięgnęłam.



 Jakiś czas temu na facebooku wyświetliła mi się informacja o naborze do Kampanii Ambasadorskiej Le Petit Marseillais. Pomyślałam, że to świetna okazja, żeby bliżej poznać tę markę, skonfrontować swoje przypuszczenia z rzeczywistością i dosłownie przekonać się na własnej skórze, czy kosmetyki LPM rozpieszczą moje zmysły :D Poza tym często zgłaszam się do testowania różnych kosmetyków, dwa razy już mi się udało, więc nie zastanawiając się zbyt długo zarejestrowałam się w Portalu Ambasadorek LPM, uzupełniłam swoje dane i wypełniłam ankietę. Po około 2 dwóch tygodniach dostałam e-mail z informacją, że LPM przygotowuje dla mnie Paczkę Ambasadorską. Po kilku dniach otrzymałam wyjątkowy prezent: 3 produkty pod prysznic, list powitalny, niezwykły przewodnik po świecie LPM i mnóstwo próbek dla przyjaciółek. Czuję, że przede mną wielka przygoda!



Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o świecie Le Petit Marseillais zajrzyjcie koniecznie na http://www.le-petit-marseillais.pl/ oraz https://ambasadorkalpm.pl/.

piątek, 12 sierpnia 2016

Book Tour - "Jak powietrze"

Dziś o drugim Book Tour, w którym wzięłam udział, organizowanym przez  poligon-domowy.blogspot.com. Tym razem na tapecie książka Agaty Czykierdy-Grabowskiej pt. "Jak powietrze". O książce tej już jest głośno, jest mocno promowana zwłaszcza przez blogerki książkowe, co mnie osobiście nie dziwi bo książka z pewnością jest ciekawa i zasługuje na to. Już sama jej okładka zachęca do sięgnięcia po lekturę, potem jest jeszcze lepiej.


Oliwia, studentka z Warszawy, to dziewczyna, której na pozór nic nie brakuje: ma bogatego ojca, przystojnego chłopaka Szymona, z którym spędza wieczory w najlepszych klubach w mieście, przyjaciółki, nowoczesny dom w dobrej dzielnicy, własny samochód... Wiedzie dość beztroskie życie, dopóki pod koła jej samochodu nie wpadnie nieznajomy chłopak imieniem Dominik. Odwozi go do szpitala i oferuje dalszą pomoc. Tak zaczyna się ich niezwykła znajomość, przepełniona wzlotami i upadkami. Bo Dominik to jej przeciwieństwo: mieszka w starej kamienicy na Pradze, wychowywał się bez rodziców, zajmuje się młodszym rodzeństwem i nie ma czasu na rozrywki. Ale im dłużej poznajemy ich losy tym bardziej przekonujemy się, że wiele ich łączy: wiedzą co to ból, przeżyli utratę ukochanej osoby, czują się samotni, los okrutnie ich doświadczył i z tymi doświadczeniami muszą nieustannie się zmierzać.

"Z samotnością można żyć i można się do niej przyzwyczaić, ale tylko wtedy, gdy przestrzega się jednej ważnej zasady... Nie można zaznać bliskości z innym człowiekiem".

Między Oliwią i Dominikiem pojawia się uczucie. Chociaż oboje się przed tym bronią to między nimi rodzi się niezwykła miłość. Bohaterowie napotykają na wiele przeszkód, ciągle pojawiają się jakieś niedopowiedzenia, tajemnice, są i postaci drugoplanowe, które nieźle namieszają. Czy mimo to Oliwii i Dominikowi uda się przetrwać kryzysy, otworzyć się na miłość i stworzyć razem szczęśliwy związek? O tym musicie sami się przekonać.

Bardzo spodobał mi się styl pisarki. Powieść jest napisana lekko, na wszystko jest w niej miejsce: doskonałe opisy różnorodnych emocji, zdarzeń i miejsc poruszają wyobraźnię, a to lubię, gdy czytam książkę. Jest tu też miejsce na kilka wulgarnych słów i opisy scen łóżkowych, które jednak nie wybijają z rytmu czytania, są użyte sensownie, dopełniają całość. Moim jedynym "ale" są senne marzenia Oliwii - po prostu książka mogłaby się bez nich obyć.

"Jak powietrze" to dla mnie niezwykła powieść, bardzo wciągająca i przejmująca. Miłość między bohaterami jest ukazana naprawdę w niezwykły sposób, dlatego warto tę książkę przeczytać.


Dziękuję raz jeszcze Kasi z Poligonu domowego za możliwość udziału w Book Tour. Dziś książka rusza do kolejnego czytelnika:)



środa, 10 sierpnia 2016

Pierwsza "scena" w sklepie

Taka sytuacja: wchodzę z Młodym do Biedry zrobić szybkie zakupy. A ponieważ M. jest coraz bardziej kumaty i nie da sobie w kaszę dmuchać to przy stoisku z owocami, a dokładnie z bananami, wyciąga rękę i woła "BA"! Właśnie banany miałam kupić bo na podwieczorek miała być sałatka owocowa. No więc pakuję pospiesznie te banany a potem arbuza a ten w płacz! Bo przecież on chce banana a matka mu nie dała. Przyspieszam kroku po drodze zgarniając cytrynę i niemal biegnę do kasy bo mały nie przerywa swojego lamentu. Stanęłam w kolejce, przede mną z pięć osób, myślę: trudno synu, nic nie poradzimy, na nic Twój lament. Miła pani wskazuje mi, że dwa stanowiska dalej jest czynna kasa bez kolejki; wykręcam. Przed nami jedna starsza Pani, make up a'la Kleczkowska ze Złotopolskich. Patrzę na nią i już wiem, że nie lubi dzieci. No ewidentnie nie zachwyca jej widok matki z dzieckiem w wózku. Nawet z takim słodziakiem jak mój, który zdążył już się uspokoić i po swojemu trochę marudził obwieszczając mi swoje niezadowolenie spowodowane zwłoką w konsumpcji banana. Szybko wykładam zakupy na taśmę a Pani kasjerka mówi do mnie: "Proszę przejść". Podziękowałam i przesunęłam wózek. No i się zaczęło! Starsza pani już ma gulę i nie wytrzymuje: BYŁAM PIERWSZA! Na co kasjerka odpowiada spokojnym głosem: Ale ta pani z dzieckiem. Starsza pani na to: "JA TEŻ MIAŁAM DZIECI, TEŻ ROBIŁAM ZAKUPY I NIKT NIE MUSIAŁ MI USTĘPOWAĆ". Ja spokojnym głosem: "Nie prosiłam, żeby ktokolwiek mnie przepuszczał ale cieszę się, że w tym sklepie są takie zasady. Pani pewnie też chciałaby, żeby ktoś jej ustąpił w pewnych sytuacjach". Kobieta za mną odezwała się: "Pani da spokój, niektórzy starsi ludzie nie lubią dzieci". Zgarnęłam zakupy i ruszyłam do wyjścia. Zanim sprowadziłam wózek z podjazdu Starsza Pani już załatwiła swoje sprawunki (miała trzy produkty na taśmie) i minęła nas nie odmawiając sobie kolejnego komentarza w naszą stronę: "POTEM ROZPIESZCZONE TE DZIECIAKI!!!".

Chyba wiem, kto zrobił większą scenę w Biedrze:-)

Nie uważam się za Matkę Polkę Świętą Krowę, która oczekuje od świata oklasków i przywilejów z samego tytułu bycia matką. Będąc z dzieckiem, czy nawet jeszcze będąc w ciąży, nigdy nikogo nie poprosiłam o pomoc typu ustąpienie miejsca w kolejce (nawet gdy w ciąży czekałam ponad godzinę w kolejce do laboratorium w ciasnej i dusznej poczekalni, gdzie na tablicy wisiała informacja, że kobiety w ciąży są przyjmowane poza kolejnością) ale od zawsze uważam, że odrobina ludzkiej życzliwości jeszcze nikomu nie zaszkodziła, i że dobro powraca. Na szczęście te mniej przyjemne sytuacje zdarzają się rzadko. Przypominam sobie jeszcze jedną, gdy Miki miał dwa miesiące, awersję do gondoli ( o której piszę tutaj) i niesłychaną zdolność budzenia się podczas szybkich zakupów w sklepie (które były ostatecznością podczas naszych spacerów). Obudził się kiedy byłam już przy kasie i od razu zaczął głośno płakać. Ponieważ pocieszanie nic nie pomogło wzięłam go na ręce. Wówczas starsza pani w kolejce skomentowała: JUŻ MATKA ROZPUŚCIŁA! Po wyjściu ze sklepu zadzwoniłam do koleżanki i się popłakałam. Teraz już mnie to nie rusza.

Zdarzyła się Wam podobna sytuacja? Jak wtedy reagowałyście?
Pozdrawiam, udomowiona


czwartek, 4 sierpnia 2016

Przypadkowy Book Tour

Na przełomie lipca i sierpnia miałam przyjemność wziąć udział w Przypadkowym Book Tour organizowanym przez poligon-domowy.blogspot.com. Jest to pierwsze tego typu wydarzenie, w którym wzięłam udział i nie ukrywam, że taka forma poznawania książek i ich autorów bardzo mi odpowiada. Z pewnością to nie ostatnie Book Tour w jakim wezmę udział. Ale skupmy się na książce, o której chciałam Wam napisać.





Książka jaka do mnie dotarła to "Pan Przypadek i celebryci" Jacka Getnera (zapraszam na fanpage). Jest to druga książka opowiadająca o perypetiach detektywa Jacka Przypadka. Jeżeli myślicie, że jest to kryminał, w którym poleje się krew lub dojdzie do strzelaniny to bardzo się mylicie! Ale po przeczytaniu pierwszego zdania książki, które rozpoczyna się od słowa "nieboszczyk" wiedziałam, że będzie ciekawie. W książce opisane są trzy historie, z którymi przyszło się zmierzyć tytułowemu bohaterowi.

"Miłość i medycyna" - na planie znanego serialu telewizyjnego okazuje się, że aktor, który gra nieboszczyka naprawdę nie żyje. Podejrzanymi o przyczynienie się do jego śmierci są gwiazdy (a właściwie celebryci) grające w serialu. Obok tego głównego wątku poznajemy jeszcze wątki poboczne a wraz z nimi kolejnych bohaterów np. Błażeja Sakowicza, Annę Sobanię czy Malwinę Żarską. Postaci te trochę namieszają w książce - i dobrze!

"Znamienne stany świadomości - znany prezenter telewizyjny, a właściwie showman, Bolko Szołtysik traci swój "Manifest komunistyczny" i jest szantażowany przez złodzieja manifestu groźbą skompromitowania gwiazdy. Bolko jest ciekawą postacią nie tylko przez to, że jego najważniejszym zajęciem jest zachwycanie się samym sobą, ale też przez swoje myślenie matematyczne... Więcej Wam o nim nie zdradzę, ale zdradzę Wam pewien sekret - przez moment nawet podejrzewałam o udział w zaginięcie manifestu samego Przypadka! Te zagadki są tak niecodzienne i niejasne, że w pewnym momencie czytelnikowi  przychodzą do głowy różne pomysły;)

"Blondyn wieczorową porą" - Mikele, narzeczony uczestniczki reality i talent show Kasiy'i, znika w bliżej nieokreślonych okolicznościach. Historia zawiła; najpierw wydaje nam się, że Kasiya i Mikele to typowa para celebrytów pojawiająca się na tzw. ściankach i sesjach zdjęciowych kolorowych magazynów. Jednak powoli dowiadujemy się, że to para "na pokaz", że jedno z drugim jest dla jakiegoś osobistego powodu, a historię i krąg podejrzanych o zaginięcie blondyna  komplikuje pojawienie się wróżki Nibelungi i kanonika Harnasia... I tutaj muszę Wam się do czegoś przyznać - ta historia podobała mi się najmniej, właśnie przez postać wróżki i kanonika wydała mi się jakaś taka przekombinowana.

Podsumowując: dawno się tak nie uśmiałam czytając książkę. Komizm postaci i komizm sytuacyjny sprawiają, że książkę czyta się niemal jednym tchem. Postać Jacka Przypadka jest nietuzinkowa, coś pomiędzy detektywem Rudkowskim a jasnowidzem Krzysztofem Jackowskim:) Swoje detektywistyczno-jasnowidzkie sukcesy Przypadek zawdzięcza swojej głównej dywizie "Ludzie są banalnie przewidywalni". Ciekawe czy Wam udałoby się odgadnąć choć jedną z tych zagadek. Serdecznie zachęcam Was do przeczytania "Pana Przypadka...", a samym bohaterem możecie się "spotkać" na http://panprzypadek.blogspot.com/.








niedziela, 31 lipca 2016

Moje domowe SPA

Jak chyba każda kobieta, w trakcie ciąży trochę się  martwiłam o stan swojego ciała po porodzie. Zawsze byłam szczupła, nie miałam problemu z utrzymaniem zadowalającej mnie wagi, ale jak powszechnie wiadomo, ciało kobiety po ciąży się zmienia. Na szczęście istnieją triki i domowe sposoby, żeby dobrze się czuć w swojej skórze po porodzie. Mam to szczęście, że ciągle słyszę, że jestem taka szczupła, że wyglądam jakbym nigdy w ciąży nie była. No cóż, nie ukrywam, że nie jest to zasługa wyłącznie karmienia piersią. W tym wpisie zdradzę Wam kilka swoich sposobów na fit ciało po porodzie.

1. Dzień zaczynam od masażu. Każdego poranka, zanim jeszcze otworzę oczy, mój osobisty masażysta wykonuje masaż całego ciała, który działa ujędrniająco i pobudzająco. Po 10 minutach czuję się jak po wypiciu pierwszej kawy. Od razu mogę przystąpić do mojego drugiego urodowego triku...

2. czyli podnoszenie ciężarów. Tak, tak. Od rana wyciskam na ramiona jakieś 12 kg. W ten sposób nie muszę się martwić, że z przedramion będzie mi zwisać galareta i śmiało mogę odkrywać ramiona.

3. Zdrowe śniadanie. Mój M. je zazwyczaj na śniadanie owsiankę lub płatki z mlekiem. Samo zdrowie więc to co zostanie jest od razu moim śniadaniem. A dobre śniadanie to wstęp do udanego dnia.

4. Kolejny mój trik to makeup no makeup. Na co dzień nie mam czasu na robienie porządnego makijażu. Krem BB i korektor w niewielkich ilościach, nakładany w pośpiechu, tyle żeby nie wystraszyć przechodniów na osiedlu podczas spaceru musi wystarczyć. Z pewnością wychodzi to mojej cerze na dobre - skóra może oddychać a pory nie zamykają się pod warstwą ciężkiego makijażu.

5. Kolejny trik to spacery. Dużo spacerów. W moim przypadku pozostanie w domu na cały dzień grozi frustracją najpóźniej koło południa, a to nie jest dobre dla moich domowników:). Biorąc pod uwagę, że jeszcze muszę zejść z czwartego piętra to już samym tym faktem mam odhaczoną część spaceru. W 98% wyjść z domu zabieram ze sobą swoje dwunastokilogramowe ciężarki, gdyż przerwy w ćwiczeniu mięśni rąk nie są wskazane. No ale wróćmy do samych spacerów: działają relaksacyjnie, usprawniają układ krążenia, wzmacniają mięśnie, stawy i kości. Nic tylko spacerować! Tak więc ja i mój hantelek wychodzimy codziennie na minimum dwie godziny a czasem nawet 2-3 razy dziennie. To pewnie dzięki temu mam wyrzeźbione łydki.

6. Zdrowe obiady. Dużo warzyw. Kiedyś nie przywiązywałam dużej uwagi do tego co mam na talerzu, ale odkąd rozszerzam dietę mojego synala w naszym domu ciągle są warzywa i owoce. Korzysta na tym cała rodzina i to jest super.

7. Piję dużo wody. Na szczęście M. też ją lubi. A tak na serio to mój osobisty dietetyk, trener i masażysta  nie pozwala mi jeść w spokoju więc żeby oszukać głód piję wodę. Dzięki temu moja skóra jest nawilżona a co za tym idzie jędrniejsza.

8. Bieganie. Tak, mam czas na bieganie. Wieczorami, z tym że głównie po mieszkaniu. Ze szmatą. Dzięki temu nie wydaję kasy na obuwie sportowe a mimo to trening mam odhaczony. Takie bieganie (czasem połączone ze skakaniem - po meblach) wzmacnia mięśnie i odstresowuje mnie.

Tym oto sposobem ważę 53 kg przy wzroście 170 cm. A jak Wy dbacie o formę?


środa, 20 lipca 2016

Prezenty z okazji pierwszych urodzin chłopca

Pomysł na ten post długo za mną chodził. Kiedy zaprosiliśmy gości na pierwsze urodzinki M. dostawaliśmy sporo pytań o prezent dla niego, niestety nie za bardzo pomogliśmy w tej kwestii. M. ma cały pokój zabawek i poza planowanym zakupem fotelika na rower nic nie przychodziło nam do głowy. Wiedziałam natomiast, że nie będziemy zadowoleni z zabawek typu chodzik, pchacz czy grający nocnik. W niedzielę moja siostra będzie na pierwszych urodzinach syna swojej koleżanki i znowu ma problem z pomysłem na prezent. Dlatego postanowiłam stworzyć listę kilku propozycji prezentowych dla chłopca, za jakiś czas pojawią się propozycje dla dziewczynki.

1. Samochód platforma Mega Bloks klik - to prezent, który M. dostał od nas w dniu urodzin i w zasadzie sam go sobie wybrał. Pojechaliśmy do sklepu z zamiarem kupienia mu karetki lub wozu policyjnego ale gdy trafiliśmy na dział z samochodami synek od razu podszedł do półki na której stała ta laweta i wyciągnął do niej rączki- od razu wiedzieliśmy, co chce dostać na urodziny:) Muszę Wam powiedzieć, że to był bardzo udany zakup! Platforma ma kilka ruchomych elementów a do zestawu dołączone są dwa małe samochodziki: spychacz i wywrotka. Młody bawi się lawetą kilka razy dziennie a wtedy "nie ma dziecka".
Tutaj mała anegdota: gdy weszliśmy na dział z zabawkami ekspedientka zapytała czy może w czymś pomóc. Odpowiedzieliśmy, że szukamy samochodu do zabawy dla rocznego dziecka. Pani pokierowała nas do miejsca gdzie były zabawki dla roczniaków i zaproponowała coś w tym stylu klik. Z nieukrywanym uśmiechem na twarzy odpowiedzieliśmy, że syn już dawno takimi się nie bawi - "efekt uboczny" poważniejszych zabawek, które dostał po starszych kuzynach.

2. Namiot dziecięcy IKEA klik - młody dostał go od chrzestnej w zestawie z tunelem klik. Ten prezent sprawdza się idealnie. Mieszkamy w bloku ale na szczęście pokój dzienny jest na tyle duży, że oba elementy po rozłożeniu bez problemu mieszczą się w nim a ich plusem jest to, że łatwo je złożyć i zajmują mało miejsca - można je schować np. pod łóżkiem bądź za kanapą. Ponieważ często jeździmy na  weekendy do dziadków, którzy mają duży ogród, to zabieramy namiot i tunel ze sobą, by młody mógł w nich baraszkować na świeżym powietrzu. Zabawie w a kuku nie ma końca!

3. Stolik do zabawy wodą i piaskiem klik - podobny kupiłam swojemu chrześniakowi na roczek. Bratowa bardzo chwaliła sobie ten zestaw. Jego ogromną zaletą jest to, że można używać go w domu, na balkonie lub na podwórku. Na allegro można znaleźć wiele jego odpowiedników w różnych cenach; są też składane w zestawie z krzesełkiem.

4. Fotelik na rower -  M. został nim obdarowany przez ojca chrzestnego. To chyba najlepszy z możliwych prezentów. Młody uwielbia nasze rodzinne wycieczki, ciągle się śmieje, rozgląda, pokazuje rączką obiekty, które go zaciekawiły i... łaskocze po plecach mnie lub męża - zależy kto go akurat wiezie na rowerze.

5. Stolik muzyczny klik - sądząc po tym, jak M. lubi spędzać czas przy stoliku edukacyjnym, taki stoliczek muzyczny z pewnością by go zaciekawił.

Jestem ciekawa co Wy dopisalibyście do listy. Czekam na Wasze propozycje.


poniedziałek, 11 lipca 2016

Wyprawka do szpitala przed porodem

Temat "porodowej" wyprawki jest często poruszany na blogach i różnorodnych broszurach, które możemy dostać np. od położnej środowiskowej z przychodni, do której należymy. W tym wpisie chcę się z Wami podzielić swoim doświadczeniem w tej kwestii.

Przed spakowaniem rzeczy dla siebie i maluszka skonsultowałam listę zawartą w jednej z książeczek wyprawkowych z położną, która miała być ze mną przy porodzie. Listę potrzebnych rzeczy można podzielić na kilka kategorii:
- dokumenty: dowód osobisty (potrzebny podczas przyjęcia do szpitala), karta ciąży i wyniki badań (najważniejszy wynik to wynik badania GBS); * najlepiej, jeśli na karcie ciąży w widocznym miejscu zapiszemy swój PESEL, a w miejscu przeznaczonym na notatki zapiszemy nazwy leków, które brałyśmy podczas ciąży oraz NIP pracodawcy;
- artykuły higieny osobistej: duże podpaski, płyn do higieny osobistej, co najmniej 2 ręczniki, pasta i szczoteczka do zębów, wkładki laktacyjne, przybory toaletowe; w moim przypadku bardzo sprawdziły się też chusteczki do higieny intymnej natomiast podkłady higieniczne chłonne na łóżko zapewniał szpital (dodam, że codziennie była możliwość zmiany pościeli);
- ubrania: minimum 2 koszule nocne rozpinane, biustonosz do karmienia, majtki jednorazowe, kapcie, klapki pod prysznic, szlafrok (z uwagi na fakt, że w szpitalach jest naprawdę ciepło, żeby nie napisać gorąco, proponuję jakiś cienki, niekoniecznie do kostek, sprawdzi się też dłuższy cienki rozpinany sweterek lub bluza);
- rzeczy dla dziecka: paczka najmniejszych pampersów, maksymalnie 3 pieluszki tetrowe, 3-4 pajacyki, 1 czapeczka bawełniana, 1 para skarpetek bawełnianych, chusteczki nawilżone, krem do pielęgnacji pupy, rożek * w moim przypadku położna bardzo uszczupliła listę rzeczy dla dziecka, wykreśliła z niej m.in. ręcznik z kapturkiem, szczotkę do włosów, oliwkę, mydełko; wszystko zależy od zwyczajów panujących w danym szpitalu np. czy dziecko jest po porodzie i w trakcie pobytu w szpitalu kąpane, na oddziale na którym rodziłam dzieci nie są kąpane, M. miał tylko umyte włoski bo miał ich sporo po urodzeniu i były bardzo posklejane, w wielu szpitalach dzieciom na oddziale nie zakłada się czapeczek i rękawiczek "niedrapek";
- inne: mała butelka wody z dzióbkiem, żeby było nam łatwiej się napić podczas porodu i 2 duże butelki wody mineralnej, sztućce, kubek, drobne pieniądze, koło poporodowe (może je zastąpić dmuchane koło do pływania), ładowarka do telefonu.

Mam nadzieję, że nic nie pominęłam. Dodam jeszcze, że dużą część rzeczy z tej listy razem z wyprawką do domu dla dziecka (rzeczy typu aspirator do nosa, nożyczki, termometr, myjka frotte oraz kosmetyki dla niemowlaka) kupiłam na allegro - porównałam ceny z tymi w Rossmanie i według obliczeń wyszło blisko 100 zł różnicy, więc warto:-)

Wyprawkę warto zacząć kompletować około dwa miesiące przed przyjściem dziecka na świat, aby zrobić to "na spokojnie" i uniknąć pośpiechu i nerwów, tak aby w kluczowym momencie zabrać ze sobą spakowane już torby.


środa, 6 lipca 2016

Malinowy król

Z nadejściem lipca świętowaliśmy w gronie najbliższej rodziny pierwsze urodziny M. A skoro były urodziny to oczywiście musiał być tort. No i wymyśliłam sobie, że sama go zrobię, chociaż nie mam doświadczenia w robieniu tortów. Nie chciałam się porywać na coś mega spektakularnego, toteż szukałam prostych przepisów w internecie; miał być prosty biszkopt przekładany kremem z dodatkiem malin bo akurat jest na nie sezon i M. uwielbia maliny. 
Świetny przepis na biszkopt na tort znalazłam tutaj. Wyszedł bardzo puszysty i pachnący. Biszkopt podzieliłam na dwa płaty. Następnie przygotowałam masę z serka mascarpone (500g) i śmietany kremówki (400 ml); akurat w robieniu tego kremu mam doświadczenie bo często robię z Panem Mężem i Ojcem tiramisu:-) Po prostu ubijam śmietanę a potem powoli, cały czas mieszając mikserem dodaję mascarpone i kilka łyżek cukru pudru. Część kremu wyłożyłam na jeden blat biszkoptu nasączonego kawą, a następnie przełożyłam malinami.Aby uzyskać dodatkową warstwę ciasta a nie piec kolejnego biszkoptu,na warstwę malin nałożyłam moczone w kawie okrągłe biszkopty, na nie masę i maliny, następnie położyłam drugi blat biszkoptu i krem. Całość ozdobiłam malinami, wiórkami czekolady u ułożyłam napis z czekoladowych liter klik - do tej pory nie wiedziałam, że są takie gotowe do kupienia:-) Brzegi tortu ozdobiłam podłużnymi biszkoptami(nie trzeba całych brzegów smarować kremem, wystarczy odrobina by ciastka się "przykleiły"), które obwiązałam błękitną tasiemką.
Myślę, że jak na pierwszy raz wyszło całkiem nieźle. Następnym razem zrobiłabym słodszy krem i bardziej nawilżyła biszkopty.
Jak podoba Wam się efekt wizualny? 






wtorek, 21 czerwca 2016

Pierwsza noc bez syna

Kilka miesięcy temu dostaliśmy zaproszenie na wesele w miejscowości oddalonej od naszego miasta o ponad 300 km. Pomijając fakt, że wesele to nie jest impreza dla małych dzieci, wizja ponad czterogodzinnej podróży z M. nie brzmiała zachęcająco; poza tym próbę weselnej zabawy w trójkę przeszliśmy w kwietniu i wiedziałam, że nie chcę tego powtórzyć. Oczywiście najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby po prostu odmówić parze młodej naszej obecności i liczyć na zrozumienie sytuacji ale ja i mąż lubimy spotykać się z rodziną, z którą widujemy się raz w roku albo rzadziej więc szukaliśmy planu B. Pierwotnie myśleliśmy, żeby rozłożyć w czasie wizytę w mieście docelowym , jechać dzień wcześniej i dzień później wrócić.Jednak wizja wesela z maluchem ciągle mi nie odpowiadała. Po długich, BARDZO DŁUGICH rozmyślaniach, rozważaniach za i przeciw postanowiłam zostawić małego w domu pod opieką mojej mamy. Wiedziałam, że w dzień nie będzie problemu, nie raz zostawał z babcią lub wujkiem (mój brat studiuje w moim mieście, więc mam go niejako pod ręką) gorzej z nocą, bo M. budzi się kilka razy (czasem  "tylko" dwa a czasem pięć) na pierś i za nic w świecie nie weźmie wtedy butelki do ust; na dodatek tydzień przed planowanym wyjazdem zaczęło się bolesne ząbkowanie co tylko przysporzyło zmartwień. Ale stwierdziłam, że kiedyś musi być ten pierwszy raz. Starałam się nie panikować i być dobrej myśli. W sobotni poranek, w dzień wyjazdu oczywiście dopadło mnie całe mnóstwo wątpliwości, autentycznie zrobiło mi się żal synka, że zostawiam go na tak długo i miałam myśli, żeby szybko go spakować i zabrać z nami. Na szczęście mama i mąż szybko wyperswadowali mi ten pomysł ale jeszcze na schodach gdy M. machał nam na pożegnanie swoją słodką mięciutką rączką z uśmiechem na twarzy, myślałam, że serce mi pęknie! Gdy wsiadłam do samochodu wiedziałam, że nie ma już odwrotu...
Wiecie co... to była NAJLEPSZA DECYZJA! W dzień młody miał tyle atrakcji i taką opiekę, że nawet nie zauważył naszej nieobecności. W nocy, jak można było się tego spodziewać, przebudzał się cztery razy, ale obyło się bez płaczu i mamie udało się ujarzmić marudzenie małego przez sen a nawet podać butelkę z wodą a nad ranem mleko! Jeszcze będąc w podróży zamartwiałam się, ale w trakcie wesela stwierdziłam, że jestem tak daleko, że moje zamartwienie niewiele już zmieni i po godzinie pierwszej w nocy w końcu wyluzowałam:) Patrząc z innej perspektywy przyznam, że dopiero w niedzielę rano zauważyłam, jak bardzo potrzebowałam tego luzu, tej "wolności", wystrojenia się w obcisłą kieckę, uczesania tych włosów, które jeszcze nie wypadły od karmienia, włożenia najwyższych butów jakie mam w szafie i szaleństwa na parkiecie. Poza tym to były pierwsze od roku dwa dni spędzone tylko z mężem, możliwość trzymania się za rękę, tańczenia - potrzebowaliśmy tego, zwłaszcza że w niedzielę mieliśmy drugą rocznice ślubu.
Cieszę się z podjętej decyzji o weekendzie bez małego. Teraz wiem, że od czasu do czasu możemy pozwolić sobie z Panem Mężem i Ojcem na dłuższy wyjazd tylko we dwoje, może dzięki temu nasz związek wróci na dobrą ścieżkę i jednak obejdzie się bez rozwodu, hehe.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeżeli dałaś\dałeś radę przeczytać cały wpis zostaw komentarz. Chcę wiedzieć, że ktoś to czyta.
Pozdrawiam,
Udomowiona

wtorek, 14 czerwca 2016

Pierwsze urodziny

Dokładnie rok temu na świat przyszedł mój synek; wymarzony, wyczekany, najsłodszy na świecie... Patrzyłam na moją kruszynkę a moja dusza ze szczęścia unosiła się tysiące metrów nad ziemią. I nie jest przesadą, gdy kobiety mówią, że moment narodzin ich dziecka to najszczęśliwsze chwile w ich życiu.
Sama nie wiem, kiedy ten czas minął (poza tym, że minął na autopilocie:). Wiadomo - bywało i bywa ciężko, ale na szczęście te gorsze chwile szybko odchodzą w niepamięć a tych dobrych i pięknych stale przybywa.  Czas mija nieubłaganie i nie wiem czy to przez nieprzespane noce, czy przez to, że ciągle coś się dzieje. Dla takiego maluszka rok to bardzo dużo w kwestii rozwoju. To niesamowite móc obserwować jak rośnie i rozwija się mały człowiek, jak z bezbronnego, różowego noworodka wyrasta wesoły chłopczyk cieszący się na widok tramwajów, autobusów i koparek podczas spacerów.
Bycie mamą to najważniejsza rola w moim życiu. Jestem odpowiedzialna za tego mojego urwisa i każdą cząstkę siebie wkładam w to, by każdy dzień przynosił mu radość i pozwalał harmonijnie rozwijać się. Mam nadzieję, że - choć nie jestem mamą idealną - podołam tej roli i urodzinowe życzenia nadsyłane przez rodzinę i znajomych spełnią się a mój M. będzie szczęśliwy, zdrowy i ciekawy świata.





niedziela, 12 czerwca 2016

Dlaczego NIE powinnam iść na urlop wychowawczy?

Ależ nasłuchałam się dziś dobrych rad! Niedzielne popołudniowe spotkania mają ostatnio to do siebie, że ciągle słyszę pytania: Kiedy drugie? Czy przesypia noce? Czy karmisz jeszcze? A co po macierzyńskim? Dzisiejsza rozmowa przy herbatce skupiła się właśnie na moich planach po urlopie macierzyńskim, bo za dwa dni mój syn skończy rok. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że po urlopie macierzyńskim (ktoś wie dlaczego to się nazywa URLOP?) zamierzam iść na urlop wychowawczy. No i się zaczęło: że wychowawczy jest przecież bezpłatny, że po nim ciężko jest znaleźć pracę, że opiekunki wcale nie biorą tak dużo, że pani X wróciła do pracy, wynajęła opiekunkę i jest zadowolona a pani Y oddała dziecko do żłobka i świetnie sobie radzi, a czy jakbym teraz zaszła w ciążę to czy "coś" (w sensie kasy) dostanę, czy - skoro finansowo ledwo opłaca się wrócić do pracy - to rozglądam się za lepszą... Naprawdę ludziom nie wystarczy, że decyzję o urlopie wychowawczym podjęłam wspólnie z mężem i nie potrzebujemy w tej kwestii dobrych rad, wskazówek i komentarzy? Czy ja muszę tłumaczyć komukolwiek tę decyzję? Zawsze wiedziałam, że - o ile nasza sytuacja finansowa nam pozwoli- będę chciała po urlopie macierzyńskim zostać w domu z dzieckiem. I nie wynika to z tego, że NIE CHCE MI SIĘ PRACOWAĆ i wolę "siedzieć w domu", bo to " siedzenie w domu" to też praca, za którą dostaję wynagrodzenie lepsze niż u najlepszego pracodawcy na świecie. Tą nagrodą jest bezcenne obserwowanie mojego dziecka, tego jak rośnie i rozwija się, każdy jego uśmiech, kolejna zdobyta umiejętność, kolejne odkrycie piękna tego świata... Poza tym nie muszę wykorzystać całego wychowawczego; może za rok stwierdzę, że lepiej dla mnie i dla mojej rodziny będzie jeśli wrócę do pracy. Teraz wiem, że chcę podarować swojemu dziecku czas i pokazywać mu świat, bo mamy mnóstwo rzeczy do odkrycia:)
A jeśli jeszcze raz ktoś zacznie mnie przekonywać, że urlop wychowawczy nie jest dobrym rozwiązaniem to <chyba> zacznę gryźć!!!:-)

wtorek, 7 czerwca 2016

Prezent DIY

Dziś zdradzę Wam prezent DIY jaki zrobiłam (wspólnie z rodzeństwem) na Dzień Matki. Ostatnio bardzo modne są pojemniki z zapisanymi na karteczkach powodami do kochania, więc wykorzystaliśmy ten pomysł i stworzyliśmy swoją wersję. Niespodzianka się udała, mama była bardzo wzruszona. Ponieważ w słoiku było jeszcze miejsce dorzuciliśmy ulubione cukierki mamy.
Wszystko czego potrzebujemy do wykonania takiego prezentu to: paski papieru (u nas to były paski szerokości 2 cm), kilka słomek do napojów (pocięte posłużą do schowania w nich zwiniętych karteczek), słoik lub inny pojemniczek, do którego wrzucimy karteczki ( ja kupiłam w PEPCO za 4, 99 zł), wstążka i kolorowy papier do ozdobienia pojemnika. Efekty naszej pracy możecie zobaczyć poniżej. Jak Wam się podoba?



środa, 1 czerwca 2016

Dzień Dziecka

Od zawsze wiedziałam co chcę robić w życiu i sama kierowałam swoją edukacją tak, by w przyszłości zostać nauczycielką. Zdana matura pozwoliła mi dostać się na wymarzone studia pedagogiczne, w mieście, które prócz wykształcenia dało mi znacznie więcej... Jeszcze zanim obroniłam pracę magisterską dostałam pracę jako przedszkolanka, ale zanim to nastąpiło robiłam dużo by zdobyć doświadczenie w pracy z dziećmi: od nauki liter mojego młodszego brata w dzieciństwie ( w wieku czterech lat umiał czytać), przez wolontariat w świetlicy środowiskowej kiedy byłam w liceum, wolontariat w Młodzieżowym Ośrodku Leczenia Uzależnień, po rozmaite kursy, szkolenia i konferencje na studiach. Gdy zaczynałam pracę w zawodzie miałam mnóstwo obaw: czy dam radę, czy rodzice dzieci z mojej grupy mi zaufają  (byli wówczas starsi ode mnie), czy będę w stanie "upilnować" całą tę wesołą gromadkę i odpowiednio zorganizować im czas. I wiecie co - totalnie mnie ta praca pochłonęła! Każde dziecko, a zwłaszcza to w wieku przedszkolnym, ma w sobie tę prawdziwość i szczerość a każdy jego uśmiech jest dla mnie największą radością. Uwielbiam w dzieciakach to, jak poznają świat, jakie są wobec niego ufne, to jak szczerze pokazują to co czują, mówią to co myślą i nie zamartwiają się tym, że ktoś o nich coś złego pomyśli. Świetne jest w dzieciach to, że mają nieograniczoną wyobraznię (spróbujcie wymyślać różne historyjki z dziećmi np. podczas jazdy samochodem - ja ostatnio dzięki trzyletniej Alicji poznałam tęczowego jednorożca z niebieskimi skrzydłami, który uwielbia latać nad samochodami podróżujących dzieci i który mieszka w kolorowej zagrodzie w lesie, w którym każde drzewo ma inny kolor liści) oraz to, że mają tyle energii i  zapału, że "chce  im się" tj. wykorzystują w pełni cały czas, który jest im dany czy to na swobodną zabawę, tańce czy rysowanie.
Przepracowałam ze swoją grupą blisko trzy lata (pracę przerwała ciąża i urlop macierzyński) i był to najbardziej kreatywny czas w moim życiu. Uwielbiałam przygotowywać dla moich urwisów zajęcia, niespodzianki, wycieczki, zabawy. Wzruszam się, gdy oglądam zdjęcia z tamtego okresu i wspominam ich występy, zabawy, psoty. Pamiętam ich trud rozstawania się z rodzicami w pierwszych tygodniach spędzonych w przedszkolu, otwarte buzie, gdy "wczuwałam się" czytając bajki, niecierpliwość przed pierwszą wycieczką autokarową i ciekawość przed spotkaniem z ciekawymi gośćmi, zachwyt kiedy czytałam im list od św. Mikołaja i dziecięce zadziwienie, kiedy marchewki dla reniferów pozostawione na parapecie zniknęły, skupienie w wykonywaniu prac plastycznych i kruchość gdy zasypiały przy kołysankach podczas leżakowania. Praca z dzieciakami nakręcała mnie niesamowicie, czasem w mojej głowie rodziło się tyle pomysłów, że nie byłam w stanie czasowo ich wszystkich zrealizować. Dziś "moje" przedszkolaki to poważni uczniowie, którzy rozwijają swoje pasje i zainteresowania będąc pod skrzydłami innych nauczycieli. Te niespełna trzy lata nauczyły mnie wiary w siebie, cierpliwości, wyrozumiałości a przede wszystkim umocniły we mnie przekonanie co do tego, co chcę robić w życiu.
Tegoroczny Dzień Dziecka jest dla mnie inny niż te sprzed dwóch i trzech lat. Już nie organizuję atrakcji dla całej gromadki. Dzisiejszy Dzień Dziecka to Dzień MOJEGO Dziecka. Zamierzam go spędzić najlepiej jak się da, śpiewać tak jak mój synek lubi, tańczyć i wygłupiać się tak, żeby doprowadzić go do śmiechu. Prezenty też będą, ale wiem, że największym prezentem jest czas, jaki mu podaruję, nie tylko od święta, ale i na co dzień.

poniedziałek, 30 maja 2016

Udomowiona poza domem

Od ponad tygodnia jestem poza domem, niemal ciągle offline, do tego nie wzięłam aparatu fotograficznego (mój telefon niestety nie robi zdjęć, które chcielibyście oglądać) dlatego na blogu i facebooku cisza. Było od czego uciekać bo z każdej strony naszego bloku remonty a co za tym hałas od godziny 7 rano.Odpoczywam z Młodym w zaciszu rodzinnego domu, zażywam kąpieli słonecznych w porze jego drzemek, spędzamy mnóstwo czasu na podwórku i chodzimy na długie spacery.  No a co najważniejsze mam okazję nagadać się z mamą, więc kiedy tylko położymy M. spać siedzimy do pózna przy herbacie:) W weekend zjechało się rodzeństwo i świętowaliśmy Dzień Matki - mam nadzieję, że wkrótce będę mogła pokazać Wam, co sprezentowaliśmy mamie. W między czasie czytam książkę i "wyżywam" się kulinarnie: ugotowałam curry z ciecierzycy, o którym pisałam tutaj, zrobiłam tartę ze szpinakiem, upiekłam bezę i skubańca. Coraz bardziej podoba mi się to "kucharzenie", w dodatku siostra pożyczyła mi kilka książek kucharskich więc inspiracji mi nie brakuje. Mam nadzieję, że nabiorę sił i z początkiem czerwca wrócę do Was z porcją nowych wpisów i kilkoma przyzwoitymi zdjęciami:) Pozdrawiam!

piątek, 20 maja 2016

"Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego"

Ilekroć czytam książkę o tematyce obozowej mówię sobie, że to ostatni raz. Po przeczytaniu takiej książki długo dochodzę do siebie i nigdy nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że "człowiek człowiekowi zgotował ten los"...
Niedawno moja siostra dostała książkę "Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego" i moja ciekawość wzięła górę.  "Bokser..." to biografia Tadeusza Pietrzykowskiego  - pięściarza, zdobywcy tytułu Mistrza Wszechwag obozu koncentracyjnego. Wygrał ponad 200 walk i to - obok wspaniałej techniki i sprytu - uratowało go w obozie. Bił się z Niemcami, Polakami, Francuzem, z więźniami i z kapo. Sukcesy Pietrzykowskiego na obozowym ringu, sam fakt, że Polak "bił Niemców jak chciał", były bardzo ważne dla jego współwięźniów - dawały otuchy i nadziei.
Marta Bogacka opisuje życie Pietrzykowskiego od dzieciństwa, przez karierę bokserską w młodości, pobyt w obozach i stoczone podczas niego walki bokserskie a skończywszy na powojennych losach. Dowiadujemy się, że Bohater poznał w obozie o. Maksymiliana Kolbe, który wywarł na nim duże piętno. Dopełnieniem książki są osobiste wspomnienia Tadeusza Pietrzykowskiego.
Nie jest to książka, którą przeczytałam jednym tchem. Zawiera dużo cytatów, niekiedy miałam wrażenie, że czytam czyjąś pracę licencjacką (<<książka z książek>>) zwłaszcza w pierwszej części. Za "wynagrodzenie" tego możemy uznać archiwalne zdjęcia zamieszczone w książce.
Jedno jest pewne: historia Tadeusza Pietrzykowskiego jest niezwykła i warto ją znać, by pamięć o bohaterze nie zaginęła. Dla mnie historia numeru 77 to dowód na to, że warto iść przez życie twardo, ale sprawiedliwie.


poniedziałek, 16 maja 2016

Ulubione zabawki mojego syna


Zanim na blogu pojawią się inspiracje prezentów na Dzień Dziecka chciałam opisać Wam ulubione zabawki mojego syna. Przez niemal rok uzbierało się ich naprawdę dużo,głównie za sprawą kuzynów M., którzy obdarowują go zabawkami, którymi sami się już nie bawią. Ale pojawiło się też sporo nowych - najmłodszy w rodzinie jest rozpieszczany:)
Pierwszą zabawką, do której młody się przywiązał była mała pluszowa ośmiornica - grzechotka (taka jak tutaj) . Była to pierwsza zabawka, jaką mały chwycił w rączkę a macki ośmiornicy były namiętnie gryzione przez M.
Kolejną zabawką, która się u nas sprawdziła (i nadal jest na topie) jest muzyczny traktorek (klik). Pojazd wydaje charakterystyczne dźwięki, po naciśnięciu figurki farmera słychać znaną melodię o farmerze a po naciśnięciu zwierząt (świnia, krowa, owca i kogut) słychać ich odgłosy. Mały uwielbia wprawiać w ruch pojazd i wesoło podryguje słysząc jego melodię.
Następna zabawka to hula-kula (klik) - gwiazdkowy prezent. Synek uwielbia ją ganiać, zwłaszcza kiedy kula "schowa się" pod stołem. Lubi też naciskać jej przyciski, które uruchamiają różne dźwięki. Ja osobiście żałuję, że hula-kula nie ma opcji wciągania okruchów z podłogi:)
I nasz najnowszy nabytek, prezent od przyjaciół, ślimak sorter Fisher Price (klik). Niby prosta rzecz - klocki o różnych kształtach do segregowania, ale niech Was nie zmyli ta prostota. Ślimak po wprawieniu w kołyszący ruch wydaje melodyjkę, a klocki dzięki swej budowie umożliwiają układanie z nich wieży, które malec uwielbia przewracać.
Podobnego typu zabawką jest walizka sorter Little Tikes (taka jak tutaj). Świetne są te charakterystyczne "narzędziowe" dźwięki, które słychać przy dopasowywaniu klocków do kształtów otworów. Do zestawu dołączony jest młotek.
Jednym z pierwszych "zabawkowych" prezentów jakie dostał M. był piesek Fisher-Price (tutaj). Ponieważ na opakowaniu podany był wiek 2+ piesek schowany był w skrzyni razem z innymi zabawkami dla starszych dzieci. Podczas majówkowej wizyty kuzynów i wspólnej zabawy chłopców okazało się, że piesek to świetna zabawka dla mojego niemowlaka. Uwielbia kiedy ja ciągnę pieska na smyczy a on może go ganiać. Chyba właśnie dzięki tej zabawce nauczył się rozpoznawać psa wśród innych zwierząt.

Ostatnią zabawką, o której chciałam Wam napisać są Klocki Clementoni (tutaj). Klocki są świetne: miękkie, kolorowe, łatwe do układania i... pachnące. Dla mojego malca, który wszystko bierze do buzi są idealne a przy tym łatwo się myją. Ciekawym pojemnikiem na klocki jest sympatyczny żółwik z podnoszoną skorupą. 
A jakie zabawki lubią Wasze pociechy?





sobota, 14 maja 2016

Ciecierzyca w roli głównej

Jakiś czas temu mój mąż wrócił z zakupów z paczką ciecierzycy. Leżała długo w czeluściach szafki obok ryżu i kaszy a ja nie miałam na nią pomysłu; przypominała mi groch, a jak wiadomo "od grochu boli brzuch" :) Ale poszperałam trochę w internecie i okazało się, że ciecierzyca to SKARBNICA BIAŁKA, obniża ciśnienie krwi i poziom cholesterolu, a dzięki temu, że jest również źródłem żelaza zapobiega anemii; zawiera też witaminy z grupy B i magnez. I te właściwości mnie przekonały. Co ciekawe ciecierzyca/ cieciorka uważana jest w Egipcie za afrodyzjak gdyż działa pobudzająco :D
Jak każdy groch i ten - tzw. włoski groch - powoduje wzdęcia, ale można je zminimalizować wcześniej mocząc ciecierzycę w wodzie z sodą oczyszczoną a przed rozpoczęciem gotowania zmienić wodę. 
Jak przygotować ciecierzycę? Przez minimum 6 godzin moczymy ją w wodzie, a następnie gotujemy 
w świeżej wodzie aż do uzyskania miękkości (około dwóch godzin). 
Pierwszym daniem jakie zrobiłam z wykorzystaniem tej bomby witaminowej było wegetariańskie curry 
z ciecierzycy klik. Było pysznie i nieskromnie powiem, że mąż stwierdził, że wyszło identycznie jak w naszej ulubionej indyjskiej restauracji! Czy można usłyszeć lepszą recenzję?
W środę szukałam inspiracji na obiad dla malucha i znalazłam przepis z ciecierzycy. Porcję ugotowanej ciecierzycy zblendowałam z ugotowanym ziemniakiem i marchewką - M. zjadł ze smakiem. Na drugi dzień cała rodzina zajadała się ciecierzycą w duecie ze szpinakiem. Taką formę cieciorki - jako pasty - można wykorzystać do smarowania pieczywa lub podawać z makaronem. Samo zdrowie. 
Macie jakieś swoje pomysły na cieciorkę? Podzielcie się nimi w komentarzach. 




czwartek, 12 maja 2016

"Jeśli coś działa - rób tego więcej"

Kiedy w naszym domu pojawił się bobas świat stanął do góry nogami. Wypełnianie domowych obowiązków typu sprzątanie czy gotowanie zostało trochę utrudnione. Wiadomo -  najważniejszy jest M. i jego potrzeby trzeba zaspokajać na pierwszym miejscu - ale obiad sam się nie zrobi.  . Nie wszystko da się zrobić w porze drzemek młodego dlatego dosłownie lawiruję między gotowaniem obiadu a zabawą z małym, sprzątaniem a czesaniem się, wstawianiem prania a jedzeniem posiłków. Z czasem jednak jako UDOMOWIONA nabrałam wprawy i wykazuję się coraz większym sprytem i zręcznością:)
Poniżej znajdziecie kilka sprawdzonych sprzętów, które ułatwiły mi wykonywania codziennych obowiązków na macierzyńskim i nie tylko.

1. Chusta do noszenia dziecka - pozwalała mi łączyć obowiązki domowe z opieką nad dzieckiem; maluch był przy mnie blisko a ja jednocześnie mogłam ugotować obiad lub rozwiesić pranie. Nosiłam M. w chuście do 6 miesiąca. W międzyczasie bardzo pomógł mi też...
2. Leżaczek- bujaczek - pewnej soboty mój mąż po prostu wstał i powiedział, że jedzie do sklepu po bujak. Zdecydował się na prosty model, bez żadnych wibracji i melodyjek ale i tak leżak świetnie się sprawdził. Dzięki dużym uchwytom mogłam bez problemu przenosić go z pokoju do kuchni a pałąk z zabawkami przyciągał uwagę dziecka. Urządzałam sobie z małym istnego "Master Chefa" podczas przygotowywania posiłków - ciągle do niego mówiłam i pokazywałam różne przedmioty i produkty - uwielbiał to!
3. Fotelik do kąpieli - chyba większość świeżo upieczonym rodziców ma obawy przed pierwszymi kąpielami noworodka. My przed narodzinami M. oglądaliśmy filmiki instruktażowe, żeby jakoś się przygotować i oswoić z tematem a potem i tak drżeliśmy przed każdą kąpielą maluszka z obawy przed upuszczeniem go. Pomocny okazał się specjalny fotelik do kąpieli, który dostaliśmy od znajomych. Wiem, że foteliki mają swoich przeciwników: ograniczają ruchy malucha w wodzie; minusem jest też to, że dziecko nie jest całe zanurzone w wodzie, ale jeśli kąpie się dziecko w pojedynkę, to myślę, że lepiej sobie ułatwić zadanie tym gadżetem.
4.Elektroniczna niania - w naszym M3 się nie przydaje, ale bierzemy ją ze sobą na każdy wyjazd, a nie ma miesiąca, żebyśmy nie jechali do jednych lub drugich dziadków. Dzięki niani spokojnie się "goszczę" gdy mały śpi i nie wydaje mi się co chwilę, że słyszę płacz swojego dziecka.
5. Lusterko samochodowe - kiedy M. podróżował w małym foteliku ciężko znosił podróże, płakał zanim zdołałam go uśpić, nierzadko musieliśmy się zatrzymywać w trakcie jazdy. Szukając sposobu na uprzyjemnienie podróży swojemu dziecku znalazłam specjalne lusterko, które montuje się na fotelu tak, by dziecko widziało swoje odbicie.

wtorek, 10 maja 2016

Propozycje prezentów na Dzień Matki cz. II

Dziś mam dla Was drugą część wpisu dotyczącego propozycji prezentów z okazji Dnia Matki (pierwsza część tutaj).

Propozycje prezentów za mniej niż 100 zł


1. Multiramka na zdjęcia klik
2. Patera klik
3. Bon podarunkowy na zabieg kosmetyczny klik
4. Kwiaty - poczta kwiatowa klik
5. Perfumy klik


Propozycje prezentów za mniej niż 200 zł



1. Masażer do stóp klik
2. Depilator do twarzy klik
3. Portfel skórzany klik
4. Pasek klik
5. Parasol klik

Propozycje prezentów powyżej 200 zł


1. Broszka klik
2. Ramka cyfrowa klik
3. Żelazko klik
4. Paleta cieni klik
5. Torebka klik





niedziela, 8 maja 2016

Skubaniec

Pierwszy raz zrobiłam skubańca. Ten przepis jest w moim domu odkąd sięgnę pamięcią. Skubańca robi się szybko i można do niego wykorzystać różne owoce. Musicie spróbować!

1,5 szklanki cukru
3/4 kg mąki
8 dużych jajek
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki kakao
margaryna do pieczenia
3 łyżki smalcu
1 kg wiśni (dobrze odsączonych)

Białka oddzielić od żółtek.
Z mąki, jajek, proszku do pieczenia, margaryny, smalcu, żółtek i ośmiu łyżek cukru zagniatamy ciasto, następnie dzielimy je na trzy części i do jednej dodajemy kakao. Białka ubijamy z cukrem na sztywną pianę. Na blachę kruszymy ciasto: najpierw jasne, potem ciemne, dodajemy owoce, na nie białka a na koniec kruszymy jasne ciasto. Pieczemy 55 minut w temperaturze 180 stopni.



środa, 4 maja 2016

Pomysły na prezent z okazji Dnia Matki


Pamiętam słowa piosenki śpiewanej w podstawówce na uroczystości z okazji Dnia Matki:

"Kochana mamo, gdy będę duży,
to ci przywiozę małpeczkę z podróży,
długim ogonkiem, to zwinne zwierzę
będzie za Ciebie zmywać talerze".

I wiecie co - wówczas naprawdę wierzyłam w te słowa:) Myślałam o tym, jakby  fajnie było gdyby mama miała taka małpkę i nie musiała już zmywać naczyń, a zmywania w mojej sześcioosobowej rodzinie było zawsze sporo.
Mamy już maj, majówkowy długi weekend za nami i ze świeżym umysłem można myśleć już o prezentach z okazji Dnia Matki. Ja nie lubię kupować prezentów na ostatnią chwilę i jeszcze w kwietniu uzgodniłam z rodzeństwem czym w tym roku obdarujemy mamę.
Dla Was przygotowałam kilka prezentowych inspiracji. W tym poście zobaczycie propozycje prezentów do 50.  Wkrótce pojawi się post z propozycjami droższych prezentów. Dajcie znać w komentarzach co Wy planujecie wręczyć swojej mamie z okazji ich święta.

Propozycje prezentów za mniej niż 50 zł


1. biała koszula Reserved klik
2. pomadka do ust Revlon klik
3. wisiorek W.Kruk klik
4. Chusta Top Secret klik

5. Książka klik
6. Płyta z muzyką klik
7. Album do zdjęć klik









piątek, 29 kwietnia 2016

"Tata w budowie"

Niedawno wpadła mi w ręce książka Tomasza Bułhaka pt. "Tata w budowie". Podsunęłam ją mężowi ale zniechęcony książkami dla ojców, które czytał kiedy byłam w ciąży, nie dał się namówić. Z ciekawości zaczęłam ją czytać i przepadłam.
"Tata w budowie" to zbiór felietonów, jak być ojcem i zwariować, zwariować ze szczęścia. Książka opisuje rodzicielstwo z punktu widzenia ojca a opis jest bardzo subiektywny i... przezabawny. Jak we wstępie pisze autor - książka nie jest opisem testów piętnastu przewijaków; wręcz przeciwnie - dowiadujemy się między innymi, dlaczego nie trzeba posiadać podgrzewacza do butelek kiedy ma się niemowlę w domu, jakie są plusy wynikające z posiadania psa gdy ma się w domu szkraba, jak "przetrwać" wakacje z dzieckiem nad morzem, dlaczego czasem warto odpuścić, żeby "wygrać" i dlaczego nie warto słuchać "ludowych strachów" typu "dziecko kosztuje fortunę".  Z każdą przeczytaną stroną miałam wrażenie, że więź między ojcem a córką się zacieśnia, widać jak "buduje się" między nimi wyjątkowa relacja.
Niewątpliwie książka ta jest nie tylko dla ojców. Myślę, że śmiało mogą po nią sięgać mamy, te przyszłe i te obecne, aby choć trochę poznać perspektywę partnera/męża, który oczekuje na dziecko albo został ojcem i który z pewnością też ma związane z tym obawy, troski, zmagania.
Treść książki doskonale uzupełniają świetne ilustracje Marii Apoleiki; kiedy tak na nie patrzyłam myślałam, że byłyby z nich świetne plakaty do pokoju dziecięcego:)


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Spacerowe problemy

Kiedy miał się urodzić M. wiele osób komentowało "fajnie, urodzisz w czerwcu, będziecie mogli wychodzić na spacery". Te fajne spacery trwały około dwóch miesięcy - mały po włożeniu do wózka od razu zasypiał i mogłam spacerować z nim dwie godziny dopóki nie zgłodniał. Problemy ze spacerowaniem pojawiły się około trzeciego miesiąca. M. zaczynał płakać po odłożeniu go do wózka ale gdy tylko ruszyliśmy zasypiał, jednak ten czas do zaśnięcia wydłużał się z każdym dniem a pojawiało się coraz więcej płaczu, który próbowałam ukoić bujaniem wózka; spacery były coraz bardziej nieudane bo jak tu chodzić spokojnie po osiedlu gdy maleństwo płacze? Sama myśl o wyjściu już mnie stresowała bo nie wiedziałam czy tym razem uda mi się uspokoić malucha czy nie. Próbowałam wielu sposobów: podkładanie poduszek, kocyków, układania M. w różnych pozycjach, zawieszania różnych zabawek, żeby przykuć uwagę malca - niestety bezskutecznie.
Któregoś dnia zastanawiając się w czym tkwi problem zaczęłam szperać w internecie. Okazało się, że wiele matek miało lub ma ten sam kłopot - niemowlę nie lubiło jezdzić w gondoli. Do tej pory nie wiedziałam, że to się dzieciom zdarza. Pewnie jak większość matek miałam wizję siebie pchającej na spacerach pachnącą jeszcze nowością gondolę z zadowoloną i śpiącą sobie spokojnie kruszynką w środku. Jak się okazało moje koleżanki miały podobny problem. Musiałam szukać wyjścia z tej sytuacji: nie chciałam siedzieć w domu i dosłownie "kisić się" w czasie wakacyjnych, słonecznych dni a poza tym od początku miałam zamiar hartować malucha i przyzwyczajać do każdej pogody. Pomocna w tej sytuacji okazała się chusta do noszenia niemowląt. Szwagierka miała już doświadczenie w chustonoszeniu - pożyczyła mi chustę i nauczyła prostego wiązania. I muszę powiedzieć, że noszenie w chuście bardzo się sprawdziło! Po około dwudziestu minutach spaceru mały wtulony we mnie zasypiał a ja mogłam przełożyć go do gondoli gdzie spał dwie godziny. Kiedy zbliżał się moment pobudki starałam się być blisko domu, żeby móc szybko wrócić. Jakoś daliśmy radę. Powoli gondola robiła się za mała dla M. i gdy mały skończył pół roku przerzuciliśmy się na spacerówkę. Na początku roku wyjechaliśmy na ferie na wieś do mojej mamy i postanowiłam "trenować" z dzieckiem jeżdżenie w nowym wózku bez noszenia w chuście. I było o niebo lepiej. Mały nauczył się zasypiać w wózku a gdy nie spał spokojnie obserwował wszystko dookoła. Aktualnie spacery to najprzyjemniejsza część dnia, wychodzimy po drzemce i przemierzamy coraz dłuższe trasy a strach przed płaczem dziecka na spacerach to już tylko odległe wspomnienie.

niedziela, 24 kwietnia 2016

DIY - sowa z pieluszek

Kiedy urodził się M. i odwiedzali nas znajomi i rodzina najczęściej obdarowywano nas pieluszkami dla bobasa. Jest to bardzo praktyczny prezent, przez blisko trzy miesiące nie musieliśmy kupować pampersów,a "dwójek" mieliśmy nawet w nadmiarze:) Bardzo zaskoczyła mnie moja przyjaciółka, która przywiozła małemu tort z pieluszek, który sama wykonała. Był piękny, ozdobiony niebieskimi kokardami a wśród pieluszek były jeszcze: śliniak, płyn do kąpieli i maskotka. Pomysł ten bardzo mi się spodobał, więc gdy moja przyjaciółka urodziła synka i nadarzyła się okazja by ich odwiedzić, nie zastanawiałam się długo - kupiłam paczkę pieluch i postanowiłam zrobić z nich coś extra. W znalezieniu inspiracji pomógł mi oczywiście wujek google :) Okazało się, że z pampersów można zrobić nie tylko tort ale i ślimaka, sowę, rowerek, wózek i wiele innych. Postanowiłam zrobić sowę. Do jej wykonania zużyłam paczkę pieluch (58 szt.), dwie pieluszki tetrowe (biała i kolorowa), mały śliniak, malutkie opakowanie płynu do kąpieli dla niemowląt, dwie pary skarpet,kolorowy papier do zrobienia sowich oczu, kilka gumek recepturek różnej wielkości, sznurek oraz odrobina taśmy dwustronnej. Efekty mojej pracy możecie zobaczyć na zdjęciach.
Co sądzicie o takiej formie wręczania pieluszkowych prezentów? A może Wy dawaliście lub dostawaliście jakieś ciekawe i oryginalne prezenty i upominki dla swoich bobasków? Z niecierpliwością czekam na komentarze.



czwartek, 21 kwietnia 2016

Wiosenna beza

Od zawsze uwielbiałam bezę, z resztą jak wszystko co słodkie, co baaaardzo słodkie. Nigdy wcześniej nie robiłam bezy, dlatego gdy po zrobieniu sobotniej tarty z kremem zostały mi białka postanowiłam spróbować swoich sił. Poszperałam trochę na swoich ulubionych blogach kulinarnych i znalazłam przepis na idealną bezę na makecookingeasier.pl (http://www.makecookingeasier.pl/na-slodko/tort-bezowo-jagodowy/). Zrobiłam dwa spody, które przełożyłam niskosłodzonym dżemem jagodowym i kremem z serka mascarpone i śmietany kremówki. Wyszło obłędnie! Słodycz rozpływająca się w ustach.